Za chwilę, już niebawem, rok 2015 się
zakończy. Czas zrobić sobie rachunek sumienia.
2015 zaczął się chorobą i
smarkaniem, leżałem w łóżku, na szczęście obok osoby, którą
kocham. Rok ten także kończy się u boku tego, którego wciąż
kocham bardzo mocno.
Styczeń minął na wspomnieniach
pobytu w Paryżu, przeglądając zdjęcia czułem, jakbym wciąż tam
był. Dopóki nie rozpętało się piekło z Charlie Hebdo <
kolejne całkiem niedawno, ale tu już więcej ofiar, znacznie
więcej>. Luty był pod znakiem już gorączki wyjazdu do Polski,
w rodzinne strony. Bukując bilet byłem przeszczęśliwy. To także
czas, kiedy zainteresowanie Japonią znalazło ujście w postaci
kupna podręcznika i ćwiczeń do nauki języka japońskiego.
Sam
zacząłem uczyć się hiragany i katakany, również trzy pierwsze
lekcje przerobiłem sam <do podręcznika dołączona jest płyta,
dzięki której można robić odsłuchy dialogów i ćwiczeń>.
Szło mi nieźle, z entuzjazmem, ale w okolicach maja coś się
załamało. Jako że siedzimy w jednym pokoju, przeszkadzało mi,
kiedy Małżer rozmawiał ze znajomymi na komunikatorze odnośnie
rozgrywki w danej grze. Poza tym, skupisko myśli mi nie pozwalało
wyzwolić umysłu.
W marcu również minęły mi dwa lata
w pracy <jejku, ale ten czas leci niemiłosiernie szybko!>.
Mój stan depresyjny zaczął mnie
ogarniać coraz bardziej w maju, czerwcu, aczkolwiek czerwiec niósł
ze sobą też i radość – wyjazd do domu do Polski. Spędziłem
szczęśliwy 11 dni u rodziców, jeździliśmy z suczką do Kadyn,
popływać, poopalać się, wyszaleć z psem. Jednym słowem,
naładowałem akumulatory, co też i było mi potrzebne. Czerwiec,
lipiec, to także gorące okresy u mnie w pracy, gdzie sporo osób
odeszło, jak nigdy. DO tej pory najwyżej garstka osób odchodziła,
ale w tym to już przeszło ludzkie pojęcie. Próbowałem spytać
Leo, mojego TL, czy da radę kogoś z polskim i angielskim do naszego
teamu < bo u mnie aż trzy osoby odeszły w jednym czasie>.
Okazało się, że góra jednak na to nie pozwala i ma być ktoś z
drugim językiem, czyli hiszpański, włoski albo francuski
najlepiej. No i chuj. Ale kilka dni później okazało się, że
drużyna robiąca audyt dla Airbusa się powiększa i będą między
innymi zatrudniać parę osób do administration team, która by
zajmowała się raportami <logowanie, skan, archiwizacja, itp.>.
Nie ukrywam, napaliłem się na to, jak sroka na ser, czułem w tym
szansę dla nas obojga, Małżer by miał pracę, nie czułby się
niepotrzebny, mielibyśmy więcej kasy, na podróże, własne M. I
wszystko było na dobrej drodze, tyle, że od lipca trzymał się
mnie mocny stres z tym związany. Chciałem, by to było już, a nie
dopiero za pół roku. Rozmawiałem z koordynatorką tego nowego
teamu, z A. Powiedziała, że spoko, HR się zgodziły na kogoś
znajomego, miałem jej zostawić CV. Od tamtej pory moje
zainteresowanie wiedzą odnośnie języka japońskiego legło w
gruzach, nie miałem siły zasiadać do tego, coś mnie odrzucało,
nie potrafiłem się skupić. Myślałem tylko o tym jednym i , jak
się finalnie okazało, to był mój błąd. Wziąłem coś za
pewnik, coś, co miało się skończyć pozytywnie i myślałem, że
interview to tylko formalność, ale niestety głupia pizda z HR
przekreśliła moje plany i marzenia. Małżera zresztą też.... Sam
do tej pory nie wiem i nie rozumiem, czemu poleconą przez
koordynatorkę osobę nawet nie zaprosiła na interview, tylko brała
osoby z ulicy, z ogłoszenia.... Doskonale przy tym wiedząc, że
pensja nie jest jakaś wyrazista i że sporo ludzi odchodzi po paru
miesiącach, tygodniach, dniach nawet...
No nie rozumiem jej, nie ukrywam też,
że miałem poważne mordercze myśli. Ale już mi przeszło. Bądź
co bądź, Małżer finalnie od 10 stycznia idzie na kurs
angielskiego. Więc jedne marzenia przeszły na drugie. Jest w tym
szansa dla nas także, dla Małżera przede wszystkim, pozna ludzi,
wyjdzie na świat, toczenie, podszkoli się w angielskim, co doda mu
pewności siebie, bo słowa kolejnej głupiej, tym razem polskiej,
buraczanej pizdy, sprawiły, zaraz po naszym przylocie tutaj, że
poczuł się jak nic nie znaczące gówno. Dokładnie tak. I na nic
moje słowa i tłumaczenia, a sami wiecie, jak to jest, kiedy ktoś
obcy coś wam powie, odnośnie waszych kwalifikacji, słowa partnera
wtedy tak nie działają mocno, jakby się tego chciało. Kolejnym
skutkiem mego odsunięcia od japońskiego, był konflikt z A.
odnośnie rachunków, choć przeszło to do sprzątania i mycia
podłóg w łącznie :D Głupie to to, ale co zrobić, atmosfera była
na tyle gęsta, że groziło niebezpieczeństwo, że będziemy
musieli się wyprowadzić w trybie prawie now. Ale jakoś udało się
załagodzić to wszystko. Kolejne miesiące, ażd o teraz, a w
zasadzie do początku grudnia mijały w takiej atmosferze stresu, w
oczekiwaniu na interview i na pracę Małżera. Kiedy okazało się,
że nici z tego, obaj byliśmy zdruzgotani, ja chyba najbardziej, za
bardzo się napaliłem, miałem dość wszystkiego, miałem wrażenie,
że ziemia mi się osuwa spod nóg, że już nic dobrego nas nie
czeka. Chciałem nawet być jak Grinch, świąt nie będzie. Ale
obopólne rozmowy nam pomogły i doszliśmy do porozumienia, no
trudno stało się, przykre to, ale nic na to nie poradzimy. I wtedy
zapisaliśmy Małżera na kurs, sam tego chciał i cieszy się na to,
ja również.
I tak, w stresie, dotrwaliśmy do
świąt, a tutaj zaskoczenie, spędziliśmy święta sami,
przygotowaliśmy te potrawy, jakie chcieliśmy, wedle własnego tempa
i uznania. Podobały mi się te dni wolności i swobody – A. z
rodziną wybyła do Polski.
Odpocząłem, myślę, że Małżer
również. A teraz, rok się kończy, za jakieś cztery godziny
zacznie się dla nas nowy rok. I tutaj życzę Nam, a także
wszystkim innym, by przyniósł pozytywne niespodzianki, by gorszym
nie był i by nikt nas nie wkurwiał :)
Czuję, że te ostatnie dni, to że byliśmy sami pozwoliły mi na przemyślenie tego i owego, znowu zacząłem się otwierać, bo całokształt spowodował, że zamknąłem się w sobie, nie za bardzo miałem chęć na social life, choć równie często myślałem o kilku osobach z pinga, którymi losem się przejmuję <tu ukłon w stronę dwóch kobiet, sis i pewnej pani z blond Rebeccą Romijin z avatarem w tle>.
Czuję, że te ostatnie dni, to że byliśmy sami pozwoliły mi na przemyślenie tego i owego, znowu zacząłem się otwierać, bo całokształt spowodował, że zamknąłem się w sobie, nie za bardzo miałem chęć na social life, choć równie często myślałem o kilku osobach z pinga, którymi losem się przejmuję <tu ukłon w stronę dwóch kobiet, sis i pewnej pani z blond Rebeccą Romijin z avatarem w tle>.
Siedzę właśnie nad szklaneczką
whisky z colą, słucham muzyki, Małżer tuż obok mnie. Drinkujemy
w oczekiwaniu na Nowy Rok 2016.
Wszystkim zatem All the BEST and Luck!
Też o Tobie często myślałam. Dobrze, że wszystko robi się pozytywne.
OdpowiedzUsuńWszystkiego co najlepsze Dla Ciebie i K.Dużo spokoju ducha, cudzych wycieczek, zdrowia i niech będzie mega lepszy niż miniony. LOW U BRO :-*
Heja sissta :) Mam nadzieję wznowić siebie w nowym roku i nie zamykać siebie. Dostałem kopa, niezłego kopa i chyba tego mi było potrzeba ;] Mimo że nie pisałem, to codzienne patrzyłem na njusy od was, od ciebie i niewiernej i kibicowałem Wam z całego serca :-*
UsuńNo to poza zaglądaniem żądam byś ślad swój zostawiał.Brakuje mi Twojego zdania,pocieszenia i dzielenia radości ;*
UsuńOki doki :) Będę :-*
Usuń