czwartek, 31 grudnia 2015

103. Krótki rachunek sumienia






Za chwilę, już niebawem, rok 2015 się zakończy. Czas zrobić sobie rachunek sumienia.
2015 zaczął się chorobą i smarkaniem, leżałem w łóżku, na szczęście obok osoby, którą kocham. Rok ten także kończy się u boku tego, którego wciąż kocham bardzo mocno.
Styczeń minął na wspomnieniach pobytu w Paryżu, przeglądając zdjęcia czułem, jakbym wciąż tam był. Dopóki nie rozpętało się piekło z Charlie Hebdo < kolejne całkiem niedawno, ale tu już więcej ofiar, znacznie więcej>. Luty był pod znakiem już gorączki wyjazdu do Polski, w rodzinne strony. Bukując bilet byłem przeszczęśliwy. To także czas, kiedy zainteresowanie Japonią znalazło ujście w postaci kupna podręcznika i ćwiczeń do nauki języka japońskiego. 

Sam zacząłem uczyć się hiragany i katakany, również trzy pierwsze lekcje przerobiłem sam <do podręcznika dołączona jest płyta, dzięki której można robić odsłuchy dialogów i ćwiczeń>. Szło mi nieźle, z entuzjazmem, ale w okolicach maja coś się załamało. Jako że siedzimy w jednym pokoju, przeszkadzało mi, kiedy Małżer rozmawiał ze znajomymi na komunikatorze odnośnie rozgrywki w danej grze. Poza tym, skupisko myśli mi nie pozwalało wyzwolić umysłu.
W marcu również minęły mi dwa lata w pracy <jejku, ale ten czas leci niemiłosiernie szybko!>.
Mój stan depresyjny zaczął mnie ogarniać coraz bardziej w maju, czerwcu, aczkolwiek czerwiec niósł ze sobą też i radość – wyjazd do domu do Polski. Spędziłem szczęśliwy 11 dni u rodziców, jeździliśmy z suczką do Kadyn, popływać, poopalać się, wyszaleć z psem. Jednym słowem, naładowałem akumulatory, co też i było mi potrzebne. Czerwiec, lipiec, to także gorące okresy u mnie w pracy, gdzie sporo osób odeszło, jak nigdy. DO tej pory najwyżej garstka osób odchodziła, ale w tym to już przeszło ludzkie pojęcie. Próbowałem spytać Leo, mojego TL, czy da radę kogoś z polskim i angielskim do naszego teamu < bo u mnie aż trzy osoby odeszły w jednym czasie>. Okazało się, że góra jednak na to nie pozwala i ma być ktoś z drugim językiem, czyli hiszpański, włoski albo francuski najlepiej. No i chuj. Ale kilka dni później okazało się, że drużyna robiąca audyt dla Airbusa się powiększa i będą między innymi zatrudniać parę osób do administration team, która by zajmowała się raportami <logowanie, skan, archiwizacja, itp.>. Nie ukrywam, napaliłem się na to, jak sroka na ser, czułem w tym szansę dla nas obojga, Małżer by miał pracę, nie czułby się niepotrzebny, mielibyśmy więcej kasy, na podróże, własne M. I wszystko było na dobrej drodze, tyle, że od lipca trzymał się mnie mocny stres z tym związany. Chciałem, by to było już, a nie dopiero za pół roku. Rozmawiałem z koordynatorką tego nowego teamu, z A. Powiedziała, że spoko, HR się zgodziły na kogoś znajomego, miałem jej zostawić CV. Od tamtej pory moje zainteresowanie wiedzą odnośnie języka japońskiego legło w gruzach, nie miałem siły zasiadać do tego, coś mnie odrzucało, nie potrafiłem się skupić. Myślałem tylko o tym jednym i , jak się finalnie okazało, to był mój błąd. Wziąłem coś za pewnik, coś, co miało się skończyć pozytywnie i myślałem, że interview to tylko formalność, ale niestety głupia pizda z HR przekreśliła moje plany i marzenia. Małżera zresztą też.... Sam do tej pory nie wiem i nie rozumiem, czemu poleconą przez koordynatorkę osobę nawet nie zaprosiła na interview, tylko brała osoby z ulicy, z ogłoszenia.... Doskonale przy tym wiedząc, że pensja nie jest jakaś wyrazista i że sporo ludzi odchodzi po paru miesiącach, tygodniach, dniach nawet...
No nie rozumiem jej, nie ukrywam też, że miałem poważne mordercze myśli. Ale już mi przeszło. Bądź co bądź, Małżer finalnie od 10 stycznia idzie na kurs angielskiego. Więc jedne marzenia przeszły na drugie. Jest w tym szansa dla nas także, dla Małżera przede wszystkim, pozna ludzi, wyjdzie na świat, toczenie, podszkoli się w angielskim, co doda mu pewności siebie, bo słowa kolejnej głupiej, tym razem polskiej, buraczanej pizdy, sprawiły, zaraz po naszym przylocie tutaj, że poczuł się jak nic nie znaczące gówno. Dokładnie tak. I na nic moje słowa i tłumaczenia, a sami wiecie, jak to jest, kiedy ktoś obcy coś wam powie, odnośnie waszych kwalifikacji, słowa partnera wtedy tak nie działają mocno, jakby się tego chciało. Kolejnym skutkiem mego odsunięcia od japońskiego, był konflikt z A. odnośnie rachunków, choć przeszło to do sprzątania i mycia podłóg w łącznie :D Głupie to to, ale co zrobić, atmosfera była na tyle gęsta, że groziło niebezpieczeństwo, że będziemy musieli się wyprowadzić w trybie prawie now. Ale jakoś udało się załagodzić to wszystko. Kolejne miesiące, ażd o teraz, a w zasadzie do początku grudnia mijały w takiej atmosferze stresu, w oczekiwaniu na interview i na pracę Małżera. Kiedy okazało się, że nici z tego, obaj byliśmy zdruzgotani, ja chyba najbardziej, za bardzo się napaliłem, miałem dość wszystkiego, miałem wrażenie, że ziemia mi się osuwa spod nóg, że już nic dobrego nas nie czeka. Chciałem nawet być jak Grinch, świąt nie będzie. Ale obopólne rozmowy nam pomogły i doszliśmy do porozumienia, no trudno stało się, przykre to, ale nic na to nie poradzimy. I wtedy zapisaliśmy Małżera na kurs, sam tego chciał i cieszy się na to, ja również.
I tak, w stresie, dotrwaliśmy do świąt, a tutaj zaskoczenie, spędziliśmy święta sami, przygotowaliśmy te potrawy, jakie chcieliśmy, wedle własnego tempa i uznania. Podobały mi się te dni wolności i swobody – A. z rodziną wybyła do Polski.
Odpocząłem, myślę, że Małżer również. A teraz, rok się kończy, za jakieś cztery godziny zacznie się dla nas nowy rok. I tutaj życzę Nam, a także wszystkim innym, by przyniósł pozytywne niespodzianki, by gorszym nie był i by nikt nas nie wkurwiał :)
Czuję, że te ostatnie dni, to że byliśmy sami pozwoliły mi na przemyślenie tego i owego, znowu zacząłem się otwierać, bo całokształt spowodował, że zamknąłem się w sobie, nie za bardzo miałem chęć na social life, choć równie często myślałem o kilku osobach z pinga, którymi losem się przejmuję <tu ukłon w stronę dwóch kobiet, sis i pewnej pani z blond Rebeccą Romijin z avatarem w tle>.
Siedzę właśnie nad szklaneczką whisky z colą, słucham muzyki, Małżer tuż obok mnie. Drinkujemy w oczekiwaniu na Nowy Rok 2016.


Wszystkim zatem All the BEST and Luck!

4 komentarze:

  1. Też o Tobie często myślałam. Dobrze, że wszystko robi się pozytywne.
    Wszystkiego co najlepsze Dla Ciebie i K.Dużo spokoju ducha, cudzych wycieczek, zdrowia i niech będzie mega lepszy niż miniony. LOW U BRO :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heja sissta :) Mam nadzieję wznowić siebie w nowym roku i nie zamykać siebie. Dostałem kopa, niezłego kopa i chyba tego mi było potrzeba ;] Mimo że nie pisałem, to codzienne patrzyłem na njusy od was, od ciebie i niewiernej i kibicowałem Wam z całego serca :-*

      Usuń
    2. No to poza zaglądaniem żądam byś ślad swój zostawiał.Brakuje mi Twojego zdania,pocieszenia i dzielenia radości ;*

      Usuń